piątek, 18 stycznia 2013

Rozdział 3 - Adopcja i propozycja

        Mijały kolejne dni. Tom opiekował się żoną, której brzuch z tygodnia na tydzień stawał się coraz większy. Nastał 31 grudnia 1926 roku - dzień narodzin dziecka. Był późny wieczór i szalała potężna burza z piorunami. Pomimo pogody, Tom zawiózł Meropę do szpitala w Londynie, ale było bardzo późno, więc nikt nie chciał ich wpuścić o tej porze. Jedyny budynek jaki był odpowiedni na poród dziecka to sierociniec, który mieścił się w centrum miasta. Tom natychmiast tam poszedł prowadząc żonę pod drzwi przytułku. Meropa poczuła skurcz w okolicach brzucha. Wiedziała, że nadchodzi chwila narodzin ich dziecka. Otworzyła im jakaś młoda kobieta.
- Słucham? - spytała.
- Proszę pomóc mojej żonie! Jest w błogosławionym stanie, a nadchodzi czas. Zaraz urodzi. - wyjaśnił.
- A w szpitalu nie mogli pomóc? - spytała.
- Każdy szpital w jakim byliśmy jest zamknięty i nie ma czasu. Jest bardzo zimno. Proszę jej pomóc. - prosił. Kobieta po chwili wahania wpuściła ich do środka. Zajęły się nią Mugolskie pielęgniarki. Natura dawała się we znaki. Podczas porodu panowała większa i gwałtowna burza. Pioruny strzelały w okoliczne dachy domów i drzewa. Deszcz lał się z nieba. Tej nocy siły przyrody były nieokiełznane. Jakby wiedziały kim stanie się to maleńkie dziecko, które właśnie przychodziło na świat. Nad ranem burza ucichła. Jednak nie urodziło się jedno dziecko, ale dwoje. Najpierw chłopiec, potem dziewczynka.
- Macie bliźniaki. - powiedziała przełożona uśmiechając się. Obojga rodziców zatkało.
- Mogłaby pani poprosić tu dyrektorkę? - poprosił Tom.
- Oczywiście. - powiedziała kobieta i wyszła.
- Kochanie, mamy problem. Pisałem się na jedno dziecko, a nie na dwoje. - przypomniał.
- Masz rację, Tom. Trzeba coś zrobić. - powiedziała ze smutkiem.
- Ale co? - spytał.
- Nie mam pojęcia. - powiedziała niezbyt przekonująco. Minęło kilka minut aż rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę wejść. - powiedział Tom. Do środka weszło dwoje ludzi. Kobieta i młody mężczyzna.


- Dobry wieczór. - przywitali się oboje.
- Dobry wieczór. - odpowiedziała Meropa słabym głosem.
- Nazywam się Penelopa Cole i jestem tu dyrektorką. - przedstawiła się.
- A ja jestem Percy Lavender. Jestem przyjacielem pani Cole. - przedstawił się młodzieniec.
- Miło nam. Ja jestem Tom Riddle, a to moja małżonka Meropa. A tu są nasze dzieci. - przedstawił się, po czym wskazał na żonę i swoje dzieci.
- A który to chłopiec? - spytał podekscytowany Percy. Pan Riddle pokazał na dziecko po lewej stronie łóżka swej żony. Młodzieniec podszedł do łóżeczka i nachylił się nad dzieckiem. Patrzył na niego z zainteresowaniem. Ani Meropa ani Tom nie wiedzieli kim jest ten człowiek, a on najwyraźniej nie miał zamiaru powiedzieć prawdy o tym dziecku.
- Przepraszam, ale czy coś się stało? - spytał Tom.
- Och, przepraszam bardzo. Nie powiedziałem czym się zajmuję. Zajmuję się adopcjami nie chcianych dzieci. - wyjaśnił.
- "Nie chcianych dzieci"? Czy przypadkiem nie zajmuję się tym sierociniec? - spytał Tom.
- Nie, panie Riddle. Sierociniec przygarnia dzieci, których rodzice albo umarli lub zostawili pod ich drzwiami. Ja zajmuję się adopcjami, czyli małżeństwami, którzy nie mogą mieć własnych dzieci, ale pragną mieć. Więc pytanie do was brzmi: czy chcecie zająć się waszymi dziećmi przez resztę waszych dni czy może chcecie je komuś oddać? - spytał. Państwo Riddle patrzyli na niego z wielkim zdziwieniem. Nie mogli uwierzyć, że nadarzyła się taka okazja.
- Nie, panie Levender. Nie chcemy ich. - powiedział Tom.
- Zgadzam się z mężem. Zresztą Tom i tak nie chciałby mieć takich dzieci. - powiedziała.
- Dlaczego? - spytała pani Cole.
- Nie mogę pani powiedzieć. To nasz rodzinny sekret... - wyjaśniła. - ...Nie możemy tego nikomu obcemu powiedzieć.
- Rozumiem państwa. Też miałem taką sytuację w domu. - wyjaśnił Percy.
- Nie. Pan nie mógł mieć takiej samej sytuacji jak nasza. - powiedziała ze zmartwieniem Meropa.
- Penny, możesz wyjść? Chciałbym porozmawiać sam z państwem Riddle. - poprosił.
- Dobrze, Percivaldzie - i wyszła. Percy odetchnął z ulgą i zwrócił się do kobiety:
- Jesteśmy bezpieczni, więc mogę już powiedzieć prawdę. Znam wasz sekret. Jestem czarodziejem jak pani, pani Riddle. Wasze dzieci też będą mieć magiczne zdolności. - oświadczył.
- Skąd pan wie, że jestem czarownicą? - spytała.
- Pochodzę z przyszłości. 102 lata do przodu. Urodziłem się 31 lipca 1980 roku, ale przybyłem z roku 2028. Naprawdę nazywam się Harry James Potter. - wyjaśnił.
- Podróżuje pan w czasie, panie Po.. - tu urwała, bo Percy powiedział:
- Proszę mnie nazywać Percy Lavender. Nie lubię, gdy ktoś mówi do mnie po prawdziwym imieniu i nazwisku. Przybyłem do tych czasów z powodu waszego syna. Chcę was powiadomić, że stanie się on najpotężniejszym czarnoksiężnikiem na świecie i bardzo złym człowiekiem. To on zabije moich rodziców i wiele innych osób, nie tylko Mugoli, ale też czarodziei... - wyjaśnił. - ...Proszę na razie się nie martwić. Zacznie zabijać na poważnie dopiero za jakieś 35 lat, a pani wkrótce i tak umrze. - powiedział prosto z mostu.
- Jak to? - spytał pan Riddle i spojrzał na żonę.
- Wiem, bo poród trwał godzinę, a stan pana żony jest coraz bardziej poważniejszy. Nadchodzi czas. Niech pan spojrzy... - powiedział wskazując na Meropę. - ...Pani Cole! - zawołał wyglądając za drzwi. Kobieta natychmiast przyszła wołając po chwili inne pielęgniarki.
Nie minęło 20 minut, gdy Meropa Riddle odeszła z tego świata. Tom był załamany, gdy dowiedział się o żonie.
- Panie Riddle mam rozwiązanie. Ja wezmę dziewczynkę, a chłopiec zostanie w sierocińcu. - powiedział Percy.
- Dlaczego dzieci mają być rozdzielone? - zdziwił się pan Riddle.
- Dlatego, że tak ma być, proszę pana. Pana syn musi się stać zły i...
- Nie. Ja ich wychowam i...
- Nie, panie Riddle... - powiedział stanowczo Percy. - ...Chłopiec musi stać się zły inaczej nigdy moi rodzice nie zginą, a ja nie stanę się nigdy Percym Levenderem, nigdy nie będę naznaczony blizną i nie spotkam swych przyjaciół oraz nigdy moje przeszłe Ja go nie zabije. - wyjaśnił.
- Dobrze, panie Levender, ale niech pan weźmie oboje i znajdzie im odpowiednie dom. - poprosił.
- Zgoda. - powiedział i uścisnął mu rękę.
- Pogrzebie moją małżonkę. Nie chcę więcej słyszeć o mych dzieciach. Rozumie pan? - oświadczył.
- Nie mogę tego obiecać, panie Riddle. Gdy syn dorośnie będzie chciał się z pewnością zemścić za to, że nie chciał pan go wychować. - oświadczył.
- Grozi mi pan?! - zawołał.
- Nie. Ja tylko informuję jak powinno być. Zabiorę dzieci i znajdę im dom. - wyczarował nosidełko i ułożył w nim dzieci, po czym wyszedł. Zabrał ich do swego domu, gdzie zaopiekował się nimi przez pierwsze kilka tygodni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz