sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział 4 - List i wyjaśnienia

          Mijał czas. Percy nie chciał dawać obojga dzieci jakiejś pierwszej z rzędu rodzinie. I nie mógł pozwolić by mieszkali razem. Chciał się nimi zaopiekować, jednak nie mógł opiekować dwoma naraz. Tak więc postanowił oddać jedno jakiejś rodzinie, a drugie przygarnąć. Wziął oboje i deportował się do Polski, gdzie po godzinie znalazł odpowiednią. Nazywali się Wornch. Położył śpiącego chłopca w krzakach, a z dziewczynką podszedł do drzwi domu Wornchów. Wyczarował liścik i włożył do kocyka dziewczynki i odszedł. Po chwili, gdy tylko wziął na ręce chłopca zapukał mocno do drzwi i schował się. Został tam chwilę chcąc się upewnić, że małżeństwo zabierze Reginę (takie jej nadał) do środka i przygarnie. Gdy tylko drzwi się otworzyły wyszła zza nich młoda blond włosa kobieta.


A zaraz za nią jakiś przystojny mężczyzna:


Trzymał za rękę małą na oko 3-letnią dziewczynkę:


Kobieta wzięła na ręce małą, a mężczyzna wziął list i przeczytał na głos:


Drodzy państwo.
       Nazywam się Percivald Lavender i pracuję w agencji adopcyjnej. Matka tej dziewczynki nie żyje, a ojciec wyrzekł się jej. Mało tego dziewczynka ma brata bliźniaka, którym się zajmę. Dziewczynka ma na imię Regina, a chłopiec Tom. Proszę tylko byście wzięli do siebie małą i zajęli się nią. Przyjdę po nią w wakacje przed tym jak skończy 11 lat. Oboje urodzili się 31 grudnia 1926 roku, czyli nie dawno. Gdyby wokół Reginy coś się działo nie obawiajcie się, to normalne, gdyż jest czarownicą jak jej brat i ja. Gdy będziecie mnie potrzebować natychmiast przyjdę. Wystarczy, że tylko wypowiecie głośno moje poniższe imiona i nazwisko.
Dziękuję.
Percivald Nicolas Harold James Levender
P.S. Zachowajcie ten list dla Reginy. Przeczyta go, gdy przybędę.


Po krótkiej rozmowie państwo Wornch zgodzili się zająć się dziewczynką.
       Percy wrócił do Anglii i zajął się Tomem Jr. Codziennie w jego domu działy się różne rzeczy. Gasły światła i świece. Roztrzaskiwały się różne przedmioty, a także lewitowały. Tom nawet nie wiedział dlaczego to się dzieje.

~~*~~

          Gdy młody Lord Voldemort miał pięć lat Percy zaprowadził go nad morze i tam Tom zapoznał się z tamtejszym chłopcem w jego wieku, Lucasem. Bawili się w piaskownicy. Percy był zajęty z rozmową z jakimś miłym i starszym dżentelmenem.
          Po dziesięciominutowej rozmowie od strony bawiących niespodziewanie ktoś głośno krzyknął. Był to owy chłopiec. Tom go... wylewitował na pobliskie drzewo!
- Ratunku!!!! Pomóżcie mi!!! - krzyczał chłopiec.
- Nikt ci nie pomoże!... - tu Tom się zaśmiał. Ju teraz jego głos brzmiał zimno i przyprawiał o dreszcze. - ...To za karę, że nie chciałeś mi dać zabawki! - odparł.
- Niech mu ktoś pomoże!... - wołała jakaś kobieta. - ...Zrobi mu krzywdę! - Słysząc to Percy podbiegł do nich.
- Tom! Puść go natychmiast!... - krzyknął Percy podbiegając do niego. Chwycił go za ramię, gdy niespodziewanie Tom go odepchnął... z niesamowitą mocą. Siła z jaką to zrobił spowodowała, że Percy poleciał na kilka metrów do tyłu wpadając potylicą na budkę z hot-dogami na chwilę tracąc orientację. Gdy wstał z pomocą jakiejś dziewczyny i przypominając sobie co się stało, cały w nerwach powiedział do Toma. - ...Tomie Marvolo Riddle! Chodź tu natychmiast! Dosyć tej zabawy! - zawołał.
- Ale, tato... - powiedział błagalnym tonem (nawet zabawnie to zabrzmiało. Tom Riddle mówiący do Harry'ego Pottera per "tato").
- Żadnego "ale", drogi chłopcze! Dosyć tych wygłupów! Wracamy do domu! - chwycił ramię chłopca i w dość brutalny sposób skierował się ku drodze, gdzie stał ich samochód. Tom poszedł za nim ze zwieszoną głową. W domu Tom dostał ochrzan i to nie na żarty. Od tego dnia był posłuszny Percy'emu i starał się nie używać magii, chociaż nawet nie wiedział, że coś takiego istnieje, i że jej używa.

~~*~~

Mijały lata... Rok 1937...
          Nastała połowa wakacji. Dla Percy'ego był to czas niepokoju, gdyż w tym roku jego podopieczny miał iść po raz pierwszy do Hogwartu. Musiał jednak sprawdzić co z Reginą. Ostatnio przybrani rodzice dziewczyny nie wzywali go, więc zapewne nic się nie działo. I w tym rzecz, że NIC się nie działo.
- Tom, chodź tu na chwilę... - zawołał na czarnowłosego z kuchni. Ten przyszedł lekko drżąc, co było zaskakująco śmieszne i zabawne, a zarazem podejrzane i dziwne. Wiadomo zresztą z jakiego powodu. W końcu ten prawie 11 czarnowłosy chłopiec miał się stać za kilkanaście lat najpotężniejszym czarnoksiężnikiem na świecie. - ...Tom, usiądź proszę, muszę ci coś powiedzieć... - chłopak wykonał polecenie. - ...Nie wiem jak ci to powiedzieć... - zaczął z wahaniem wycierając talerz, po czym odłożył go do szafki kuchennej. - ...Słuchaj, te dziwne rzeczy jakie się wokół ciebie działy nie są przypadkowe, bo widzisz, ty jesteś... - tu urwał, bo coś zastukało w okno. Obaj tam spojrzeli. Była to płomykówka. Trzymała w dziobie list z pieczęcią Hogwartu. Percy wypuścił z rąk talerz, który miał w ręku roztrzaskując się. Następnie podbiegł do okna i wpuścił sowę do środka. Ta podleciała do Toma. Ten nie zbyt pewnie wziął od niej list, a ona odleciała. - ...Tom, poczekaj. Zanim otworzysz ten list chcę ci powiedzieć, że... że jesteś czarodziejem, a ten list potwierdza moje słowa. To list ze szkoły magii i przyjęciu do niej. To, co robiłeś, nawet nieświadomie to była magia. Jeśli chcesz iść do Hogwartu to otwórz list. Jeśli nie, wyrzuć go. - oświadczył Percy.
       Czarnowłosy przyglądał się swemu opiekunowi z wielkim zainteresowaniem i zaskoczeniem. Tom widział w jego oczach prawdę. Wiedział, że jest inny, ale do tego stopnia? Było z nim mu dobrze, ale czuł pustkę w sercu, i że jest coś jeszcze, czego mu nie powiedział. Wiedział o rodzicach. Percy powiedział mu trzy lat temu, że jego matka zmarła godzinę po porodzie, a ojciec ją zostawił. Ją i jej syna. Przed śmiercią matki wspólnie z żoną uzgodnili, że przygarnie go. Wiedział, że ojciec żyje, ale chciał się zemścić na nim za takie postępowanie. Magia mu to umożliwi. Tak więc otworzył kopertę. Było na niej napisane tak:


Szanowny panie Riddle
          Mamy powiadomić, że został pan przyjęty do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażania.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Pociąg odjeżdża z perony 9 i 3/4 o 11:00 z dworca King's Cross.
Z wyrazami szacunku
Prof. Albus Dumbledore
Wicedyrektor.

Percy westchnął z dezaprobaty. Oto się stało. Tom Marvolo Riddle zdecydował się być czarodziejem i uczyć się magii.
- Tom, chcesz iść sam na zakupy czy wolisz bym poszedł z tobą? - spytał dla pewności. Tom spojrzał na niego z lekkim zaskoczeniem.
- Pójdę sam. - odparł. Percy westchnął. To było do przewidzenia.
- Dobrze. Pokarzę ci tylko jak tam dotrzeć. - podszedł do szafy na ubrania, gdzie mieściła się jego peleryna podróżna. Nałożył ją i machnął ręką na Riddle'a, by zanim poszedł. Wyszli na zewnątrz i skierowali się ku ulicom Londynu. Percy zaprowadził swojego podopiecznego do pubu jak przeczytał Tom "Dziurawy Kocioł".
- Dlaczego inni go nie widzą? - spytał Tom widząc przechodni, którzy omijają wzrokiem owy pub.
- Dlatego, że widzą go tylko czarodzieje, a Mugole nie. Mugol to osoba, która nie posiada magicznych zdolności. - wyjaśnił mu pospiesznie Percy.
- Ale ty go widzisz, prawda? - spytał.
- Tak. Ja go widzę... - oświadczył, gdy weszli do środka. - ...Gdyż jestem czarodziejem, jak ty... - wskazał na Toma, a potem na czarodziei w pubie. - ...i ci tutaj. - odparł.
- Chcesz mi powiedzieć, że wiedziałeś przez ten cały czas? Cały ten czas, gdy się mną opiekowałeś? - spytał z niedowierzaniem.
- Tak, wiedziałem. Nie muszę się tobie tłumaczyć, Tom. Chcesz nauczyć się magii czy nie? - spytał.
- Oczywiście, że chcę! - zawołał.
- To dobrze. Więc na początek poproś tego barmana, by cię zaprowadził do przejścia na Pokątną i ci go otworzył. Pójdziesz sam, tak jak chciałeś. Ja muszę gdzieś iść. Wiem, że nie muszę cię oprowadzać po niej, bo sobie poradzisz. Tu masz pieniądze... - powiedział na koniec dając mu nie duży worek z monetami. - ...Te złote to galeony, srebrne to sykle, a brązowe to knuty. 1 galeon to 17 sykli, a jeden sykl to 21 knutów. Łatwo zapamiętać. Wrócę tu za jakąś godzinę. Gdy skończysz zakupy masz tu na mnie poczekać. Do zobaczenia. - oświadczył i deportował się.

~~*~~

Polska... Lublin...
          Pojawił się tuż przed domem państwa Wornchów. Zapukał trzy razy knykciem. Otworzyła mu 14-letnia dziewczynka o kręconych blond włosach i pięknych czarnych oczach.


- Słucham? Kim pan jest? - spytała. Mówiła w języku polskim.
- Witaj, panienko. Zastałam twojego tatę lub mamę? - spytał także w tym języku.
- Tak. Są w domu. - odparła.
- Możesz ich tu poprosić? - poprosił.
- Tak. - dziewczyna weszła do domu i chwilę potem wróciła z matką.
- Dzień dobry, pani. Nie zna mnie pani, ale ja znam panią. Niecałe 11 lat temu przyniosłem pod państwa drzwi niemowlę z prośbą o przygarnięcie go, a raczej jej. Była to dziewczynka. W liście było napisane, że "Przyjdę po nią w wakacje przed tym jak skończy 11 lat"... - tu urwał, gdyż kobieta zawołała:
- To pan przyniósł Reginę! To pan nazywa się Percivald Levender!... - zawołała. - ...Łukasz!!... - krzyknęła. Z głębi domu słychać było wołanie mężczyzny. - ...Chodź tu na chwilę! Szybko! - chwilę potem przybył wymieniony mężczyzna.
- O co chodzi? Kim pan jest? - dopytywał się.
- Kochanie, to jest właśnie ten mężczyzna, który przyniósł Reginę pod nasz dom 11 lat temu! - wyjaśniła.
- To pan jest Percy Levender? - spytał.
- Tak... - odpowiedział. - ...Czy mógłbym zobaczyć się z Reginą? - spytał. Po chwili wahania oboje wpuścili Percy'ego do środka.
- Amelio, przyprowadź siostrę. - poprosił jej ojciec, gdy zobaczył córkę.
- Proszę za mną, panie Levender. - powiedziała pani Wornch. Percy poszedł za nią do małego saloniku. Kobieta zrobiła mu coś do picia i przyniosła ciasteczka.
- Panie Levender, czemu pan przyniósł Reginę właśnie do nas? - spytała kobieta.
- Dlatego, że uznałem was za odpowiednią rodzinę dla niej, i że nie wyjawicie tajemnicy iż jest tym kim jest. - wyjaśnił.
- Rozumiem. Mówił pan w liście, że jest czarodziejem. - zauważył pan Wornch
- Tak, ale chciałbym zapytać czy Regina zna biegle angielski? - spytał Percy.
- A co to ma do rzeczy? - rozległo się pytanie wyżej zainteresowanej. Percy popatrzył na nią. Była całkiem ładna i zupełnie inna niż reszta rodziny, która ją przygarnęła.


Wszyscy byli blondynami o niebieskich oczach, a ona była szatynką o czarnych jak dwa żuki oczach.
- Po pierwsze: Przedstawię ci się: Nazywam się Percivald Nicolas Harold James Levender i pochodzę z Anglii. Po drugie: Spytałem cię czy znasz biegle język angielski, bo zapewne dostałaś list z Hogwartu. - odparł. Czarnowłosa popatrzyła na niego chwilę, po czym odpowiedziała:
- Tak, znam angielski... - to zdanie powiedziała po angielsku. - ...a list z tego, jak pan nazwał tą szkołę?
- Hogwart.
- Hogwartu, tak, dostałam. - odparła.
- Świetnie... - powiedział uśmiechając się. Percy zwrócił się teraz do jej przybranych rodziców: - ...Mam do was prośbę. Czy moglibyście częściej rozmawiać z córką po angielsku? - spytał. Oboje spojrzeli po sobie.
- Musielibyśmy nauczyć angielskiego Amelię. - pani Wornch wskazała na czternastoletnią córkę.
- W czym problem? Nauczy cię. Poślijcie ją na kurs angielskiego. Wracając jednak do sprawy, muszę zabrać Reginę ze sobą do Londynu. Musi pójść do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, ale najpierw muszę jej kupić najpotrzebniejsze rzeczy potrzebne do szkoły. 1 września o 11:00 pociąg do szkoły odjeżdża z peronu 9 i 3/4 ze stacji King's Cross. - oświadczył. W tym momencie Regina zaczęła drżeć.
- Proszę natychmiast wyjść, panie Levender! - zawołał pan Wornch podbiegając do młodszej córki i obejmując ją.
- Nie... - sprzeciwił się przyglądając się temu zjawiskowi. - ...Co się z nią dzieje? - zapytał
- To nie pana sprawa i... - tu mężczyzna urwał, gdyż czarnowłosa otworzyła oczy. Były one mlecznobiałe, a włosy falowały jak w porywie wiatru. Zaczęła unosić się w powietrzu na kilka cali.
- Natychmiast odsuńcie się od niej! - krzyknął.
- Dlaczego?? - zdziwiła się kobieta.
- Bez dyskusji! - warknął. Małżeństwo odsunęło się od czarnookiej. Ledwo to zrobili, gdy ta wypowiedziała te oto słowa:
- Strach i ból nie jedno ma imię... Jednak tylko jeden człowiek może sprawić, by te dwie rzeczy urzeczywistniły się... Oto Książę Ciemności naradza się i wkrótce stworzy armię tak potężną, że ludzie mu ulegną... Wybrańcze Z Przyszłości postaraj się, by poczuł co, to miłość i przyjaźń... Jego siostra ci w tym pomoże... Stwórzcie armię dobra, która pomoże sto pięćdziesiątemu dyrektorowi rozbudować Zakon Feniksa... Niech ludzie najmniej godni zaufania będą waszymi sprzymierzeńcami! - po ostatnim słowie upadła.
- Co jej jest??? - pisnęła pani Wornch.
- Nic. Tylko zemdlała... - odparł. - ...Jak tylko się zbudzi muszę ją zabrać ze sobą. Proszę byście mi pozwolili. - poprosił. Wszyscy troje spojrzeli na niego. Wszyscy skinęli głowami. Mężczyzna położył córkę na sofie i czekali na zbudzenie.
Trwało to około piętnastu minut...
       Gdy w końcu się obudziła rozejrzała się.
- Regina! Obudziła się! - pisnęła Amelia.
- Co... Co się stało? Nic nie pamiętam. - wymamrotała.
- Ja ci powiem... - odezwał się Percy w języku angielskim. Dziewczyna spojrzała na niego z pytającym spojrzeniem. - ...Regino, masz brata-bliźniaka, a to, co się tutaj stało nie było normalne. Od dziecka posiadałaś nadprzyrodzone zdolności. Pewnie rodzice powiedzieli ci, że masz nie po kolei w głowie czy coś w tym stylu. Jednak prawdą jest to, że jesteś czarownicą. Dziwne zdarzenia dziejące wokół ciebie świadczą o tym, że jesteś nią. List z Hogwartu jest tego dowodem. - wyjaśnił.
- A dzisiejsze wydarzenia? - spytała także w języku angielskim.
- To, co się dziś stało to nie czary ani magia. To twoje wrodzone zdolności, które dziedziczysz po rodzie swojej matki. Tylko kobiety zostają nim obdarowywane co trzecie pokolenie. Twoja matka nie miała szczęścia, ale za to posiadała dar jednego z pięciu żywiołów. Żywioł Miłości. Nigdy nie zdarzyło się by matka i córka miały ten dar w tym samym stuleciu. - oświadczył.
- Chcesz powiedzieć, że moja prawdziwa matka nie posiadała daru przewidywania przyszłości? - spytała zaskoczona.
- Nie, Regino.
- A mój brat? - spytała.
- Twój brat to inna strona medalu. Jesteście jak jego dwie strony. Jak dobro i zło. Jak woda i ogień. Jak biel i czerń. - powiedział.
- Chcesz powiedzieć... że mój brat... jest zły? - spytała z przerażeniem.
- Hm... jak ci to powiedzieć... W Tomie Riddle'u Jr. jest zło, ale chce on być najpotężniejszym czarodziejem na świecie. Posłuchaj mnie uważnie: Jak już wiesz jesteś medium, a tacy jak ty recytują czasami proroctwa przed kimś. Dziś właśnie powiedziałaś przed nami, a właściwie przede mną przepowiednię. - tu ją wyrecytował. Czarnooka była zaskoczona tym, że coś takiego mogła wypowiedzieć.
- Ale co znaczy Wybraniec z Przyszłości? - spytała.
- Nie "co", ale "kto". Tym Wybrańcem jestem ja. Pochodzę z przyszłości, ale nie nazywam się Percy Levender lecz Harry Potter. Opowiem ci o wszystkim kiedy indziej. Teraz chcę cię zapytać czy zgadzasz się pójść ze mną na zakupy po te wszystkie rzeczy do Hogwartu?... - spytał. Dziewczyna skinęła z uśmiechem głową. - ...Więc uzgodnione!... - zawołał tym razem po polsku. - ...Regino pożegnaj się z rodziną. Wyruszamy natychmiast. - powiedział. Regina zrobiła to. Po pięciu minutach była gotowa. Wyszli na zewnątrz i skierowali się ku centrum Londynu, a następnie poszli do Dziurawego Kotła. Dotarcie na miejsce zajęło im około piętnastu minut.

~~*~~

          Tymczasem nieopodal nich, a konkretniej Tom Riddle znalazłszy się na ulicy Pokątnej pamiętając wskazówki barmana, myślał, że sam na pewno lepiej trafiłby do sklepów i księgarni, w których miał kupić potrzebne przedmioty. Ale nie chciał wyjść na głupiego, gdyby zdarzyło mu się pomylić sklep, poszedł więc za radą Toma, choć był wściekły na samą myśl o nim (chodziło mu o imię barmana). Książki i księgi kupił bez żadnych problemów, teraz przyszła kolej na pióra do pisania oraz inne potrzebne przybory. Po tym poszedł kupić szatę szkolną. Kiedy już je wybrał i przymierzył swoim zwyczajem powiedział do siebie:
- Teraz wyglądam jak czarodziej, brakuje mi tylko....
- Doświadczenia. - Przerwał mu słyszący wszystko sprzedawca. Zdenerwowany Tom zapłacił i szybko wyszedł stanowczym krokiem. Wiedział, że brakuje mu tylko różdżki, by zawładnąć nad światem. Gdy tylko zmierzał ku owemu sklepowi poczuł dreszcz szczęścia. Znalazł się przed sklepem z różdżkami, nad drzwiami wisiała ogromna różdżka. Wszedł. Na pierwszy rzut oka nie zauważył nic oprócz mężczyzny z okularami za którymi lśniły jasne niebieskie oczy i o pół długich brązowych włosach oraz kilkoma regałami z dziwnymi pudełkami. Kiedy mężczyzna go zauważył spytał:
- Chłopcze, chcesz kupić różdżkę?
- Tak. - odpowiedział pewny siebie.
- Więc chodź. - powiedział, jak zauważył Tom, gdy tylko wyszedł zza lady, niewysoki i szczupły mężczyzna. Poszedł za nim, podawał Tomowi po kolei różdżki, ale żadna nie była mu posłuszna. Po dziesięciu wypróbowanych dostał następną, jedenastą. I udało się, różdżka usłuchała chłopca, który patrzał na nią z wielkim uśmiechem wymalowanym na twarzy.


- 13 cali, dobra do transmutacji, cisowa. Rdzeń z pióra feniksa. - wyrecytował sprzedawca. Tom zapłacił i wyszedł bez słowa podziękowania. Wiedział, że teraz jest "kimś" ciągle patrzył z zadowoleniem. Na "Nią" teraz jest jego i tylko jego. Z tego co mówił mu jego opiekun miał na niego czekać w Dziurawym Kotle. Więc zabrał się za czytanie ksiąg.
          Nie minęło nawet piętnaście minut, gdy Percy wrócił z nie wysoką i ładną dziewczyną.

piątek, 18 stycznia 2013

Rozdział 3 - Adopcja i propozycja

        Mijały kolejne dni. Tom opiekował się żoną, której brzuch z tygodnia na tydzień stawał się coraz większy. Nastał 31 grudnia 1926 roku - dzień narodzin dziecka. Był późny wieczór i szalała potężna burza z piorunami. Pomimo pogody, Tom zawiózł Meropę do szpitala w Londynie, ale było bardzo późno, więc nikt nie chciał ich wpuścić o tej porze. Jedyny budynek jaki był odpowiedni na poród dziecka to sierociniec, który mieścił się w centrum miasta. Tom natychmiast tam poszedł prowadząc żonę pod drzwi przytułku. Meropa poczuła skurcz w okolicach brzucha. Wiedziała, że nadchodzi chwila narodzin ich dziecka. Otworzyła im jakaś młoda kobieta.
- Słucham? - spytała.
- Proszę pomóc mojej żonie! Jest w błogosławionym stanie, a nadchodzi czas. Zaraz urodzi. - wyjaśnił.
- A w szpitalu nie mogli pomóc? - spytała.
- Każdy szpital w jakim byliśmy jest zamknięty i nie ma czasu. Jest bardzo zimno. Proszę jej pomóc. - prosił. Kobieta po chwili wahania wpuściła ich do środka. Zajęły się nią Mugolskie pielęgniarki. Natura dawała się we znaki. Podczas porodu panowała większa i gwałtowna burza. Pioruny strzelały w okoliczne dachy domów i drzewa. Deszcz lał się z nieba. Tej nocy siły przyrody były nieokiełznane. Jakby wiedziały kim stanie się to maleńkie dziecko, które właśnie przychodziło na świat. Nad ranem burza ucichła. Jednak nie urodziło się jedno dziecko, ale dwoje. Najpierw chłopiec, potem dziewczynka.
- Macie bliźniaki. - powiedziała przełożona uśmiechając się. Obojga rodziców zatkało.
- Mogłaby pani poprosić tu dyrektorkę? - poprosił Tom.
- Oczywiście. - powiedziała kobieta i wyszła.
- Kochanie, mamy problem. Pisałem się na jedno dziecko, a nie na dwoje. - przypomniał.
- Masz rację, Tom. Trzeba coś zrobić. - powiedziała ze smutkiem.
- Ale co? - spytał.
- Nie mam pojęcia. - powiedziała niezbyt przekonująco. Minęło kilka minut aż rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę wejść. - powiedział Tom. Do środka weszło dwoje ludzi. Kobieta i młody mężczyzna.


- Dobry wieczór. - przywitali się oboje.
- Dobry wieczór. - odpowiedziała Meropa słabym głosem.
- Nazywam się Penelopa Cole i jestem tu dyrektorką. - przedstawiła się.
- A ja jestem Percy Lavender. Jestem przyjacielem pani Cole. - przedstawił się młodzieniec.
- Miło nam. Ja jestem Tom Riddle, a to moja małżonka Meropa. A tu są nasze dzieci. - przedstawił się, po czym wskazał na żonę i swoje dzieci.
- A który to chłopiec? - spytał podekscytowany Percy. Pan Riddle pokazał na dziecko po lewej stronie łóżka swej żony. Młodzieniec podszedł do łóżeczka i nachylił się nad dzieckiem. Patrzył na niego z zainteresowaniem. Ani Meropa ani Tom nie wiedzieli kim jest ten człowiek, a on najwyraźniej nie miał zamiaru powiedzieć prawdy o tym dziecku.
- Przepraszam, ale czy coś się stało? - spytał Tom.
- Och, przepraszam bardzo. Nie powiedziałem czym się zajmuję. Zajmuję się adopcjami nie chcianych dzieci. - wyjaśnił.
- "Nie chcianych dzieci"? Czy przypadkiem nie zajmuję się tym sierociniec? - spytał Tom.
- Nie, panie Riddle. Sierociniec przygarnia dzieci, których rodzice albo umarli lub zostawili pod ich drzwiami. Ja zajmuję się adopcjami, czyli małżeństwami, którzy nie mogą mieć własnych dzieci, ale pragną mieć. Więc pytanie do was brzmi: czy chcecie zająć się waszymi dziećmi przez resztę waszych dni czy może chcecie je komuś oddać? - spytał. Państwo Riddle patrzyli na niego z wielkim zdziwieniem. Nie mogli uwierzyć, że nadarzyła się taka okazja.
- Nie, panie Levender. Nie chcemy ich. - powiedział Tom.
- Zgadzam się z mężem. Zresztą Tom i tak nie chciałby mieć takich dzieci. - powiedziała.
- Dlaczego? - spytała pani Cole.
- Nie mogę pani powiedzieć. To nasz rodzinny sekret... - wyjaśniła. - ...Nie możemy tego nikomu obcemu powiedzieć.
- Rozumiem państwa. Też miałem taką sytuację w domu. - wyjaśnił Percy.
- Nie. Pan nie mógł mieć takiej samej sytuacji jak nasza. - powiedziała ze zmartwieniem Meropa.
- Penny, możesz wyjść? Chciałbym porozmawiać sam z państwem Riddle. - poprosił.
- Dobrze, Percivaldzie - i wyszła. Percy odetchnął z ulgą i zwrócił się do kobiety:
- Jesteśmy bezpieczni, więc mogę już powiedzieć prawdę. Znam wasz sekret. Jestem czarodziejem jak pani, pani Riddle. Wasze dzieci też będą mieć magiczne zdolności. - oświadczył.
- Skąd pan wie, że jestem czarownicą? - spytała.
- Pochodzę z przyszłości. 102 lata do przodu. Urodziłem się 31 lipca 1980 roku, ale przybyłem z roku 2028. Naprawdę nazywam się Harry James Potter. - wyjaśnił.
- Podróżuje pan w czasie, panie Po.. - tu urwała, bo Percy powiedział:
- Proszę mnie nazywać Percy Lavender. Nie lubię, gdy ktoś mówi do mnie po prawdziwym imieniu i nazwisku. Przybyłem do tych czasów z powodu waszego syna. Chcę was powiadomić, że stanie się on najpotężniejszym czarnoksiężnikiem na świecie i bardzo złym człowiekiem. To on zabije moich rodziców i wiele innych osób, nie tylko Mugoli, ale też czarodziei... - wyjaśnił. - ...Proszę na razie się nie martwić. Zacznie zabijać na poważnie dopiero za jakieś 35 lat, a pani wkrótce i tak umrze. - powiedział prosto z mostu.
- Jak to? - spytał pan Riddle i spojrzał na żonę.
- Wiem, bo poród trwał godzinę, a stan pana żony jest coraz bardziej poważniejszy. Nadchodzi czas. Niech pan spojrzy... - powiedział wskazując na Meropę. - ...Pani Cole! - zawołał wyglądając za drzwi. Kobieta natychmiast przyszła wołając po chwili inne pielęgniarki.
Nie minęło 20 minut, gdy Meropa Riddle odeszła z tego świata. Tom był załamany, gdy dowiedział się o żonie.
- Panie Riddle mam rozwiązanie. Ja wezmę dziewczynkę, a chłopiec zostanie w sierocińcu. - powiedział Percy.
- Dlaczego dzieci mają być rozdzielone? - zdziwił się pan Riddle.
- Dlatego, że tak ma być, proszę pana. Pana syn musi się stać zły i...
- Nie. Ja ich wychowam i...
- Nie, panie Riddle... - powiedział stanowczo Percy. - ...Chłopiec musi stać się zły inaczej nigdy moi rodzice nie zginą, a ja nie stanę się nigdy Percym Levenderem, nigdy nie będę naznaczony blizną i nie spotkam swych przyjaciół oraz nigdy moje przeszłe Ja go nie zabije. - wyjaśnił.
- Dobrze, panie Levender, ale niech pan weźmie oboje i znajdzie im odpowiednie dom. - poprosił.
- Zgoda. - powiedział i uścisnął mu rękę.
- Pogrzebie moją małżonkę. Nie chcę więcej słyszeć o mych dzieciach. Rozumie pan? - oświadczył.
- Nie mogę tego obiecać, panie Riddle. Gdy syn dorośnie będzie chciał się z pewnością zemścić za to, że nie chciał pan go wychować. - oświadczył.
- Grozi mi pan?! - zawołał.
- Nie. Ja tylko informuję jak powinno być. Zabiorę dzieci i znajdę im dom. - wyczarował nosidełko i ułożył w nim dzieci, po czym wyszedł. Zabrał ich do swego domu, gdzie zaopiekował się nimi przez pierwsze kilka tygodni.

wtorek, 15 stycznia 2013

Rozdział 2 - Wyznanie

          Mijały miesiące i wkrótce wyszło na jaw o skandalu jaki rozpętał się po okolicy.
- Ucieczka panicza Toma! Młody i przystojny dziedzic ogromnego majątku i terenów dzierżawczych w Little Hangleton opuścił swoją rodzinę, narzeczoną i przyjaciół, by wziąć ślub z Meropą Gaunt! Został wydziedziczony z majątku rodzinnego i wyklęty z rodu Riddle'ów! - Tak krzyczał herold rodziny Riddle'ów na rynku głównym niecałe cztery miesiące później.
          - Tom, czy to prawda, co mówił herold na rynku? Że cię rodzina wydziedziczyła? - spytała Meropa, gdy jechali do Londynu ich małym powozem za przędzonych w dwa konie.
- Tak. To prawda, ale nie bój nic, skarbie. Poradzimy sobie. Dopóki mamy siebie będzie dobrze. - pocieszał ją.
          Mijał czas, a Meropa była już w pierwszym miesiącu ciąży. Od dnia, gdy się o tym dowiedziała zastanawiała się czy odstawić "lek" męża i powiedzieć mu o dziecku. Postanowiła z tym jeszcze trochę zaczekać.
          Mijały dni i miesiące, a brzuch Meropy Riddle zwiększył się do piątego miesiąca. Nie miała już siły nawet podawać mu napoju. Postanowiła zaprzestać podawania mu go. Wieczorem, gdy zaczynał już być siódmy miesiąc ciąży Meropa podeszła do niego z tacą i filiżanką, a w niej eliksirem.
- Witaj, kochanie. Twoja herbata gotowa. - powiedziała.
- Nie musiałaś, skarbie. Sam bym sobie zrobił... - powiedział sięgając po nią. Kobieta jednak mu nie podała napoju. Mężczyzna widząc jej minę spytał: - ...Coś nie tak?
- Nie. To znaczy... tak... - usiadła i odstawiła tacę na stół. - ...Kochanie, muszę ci coś powiedzieć. - szepnęła.
- Co takiego chcesz mi powiedzieć? - spytał. Meropa wahała się nie mogąc nic wykrztusić. Po jakimś czasie odważyła się odezwać.
- Pamiętasz dzień, gdy do mnie przyszedłeś po raz pierwszy? - spytała.
- Tak, pamiętam... - odparł sięgając po filiżankę, ale kobieta wylała jej zawartość do doniczki. - ...Czemu to zrobiłaś? - spytał.
- Bo to ma związek z cowieczorną porcją herbaty. - wyjaśniła.
- Jak to? - zdziwił się.
- Tom,... ja... ja jestem... czarownicą i... i co wieczór do herbaty dodawałam ci eliksir miłosny byś mógł się we mnie zakochać. Im dłużej podawałam ci go tym silniejsze było twoje zadurzenie we mnie. Ten eliksir jest tym silniejszy im dłużej stoi nie ruszany. Podawałam ci go od momentu, gdy po raz pierwszy przyszedłeś do mojego domu. - wyjaśniła. Czekała na reakcję męża. Mijały minuty, a Tom nie uronił słowa, nawet wtedy, gdy wyszła bez słowa.
          Mijał czas, a Tom nie wychodził ze swojego pokoju. Nie wpuszczał żony, nawet wtedy, gdy przynosiła mu posiłek, ale on go nie tknął. Wolał sam sobie gotować.
Po miesiącu Tom postanowił odezwać się w końcu do Meropy, gdyż był już to ósmy miesiąc ciąży.
- Meropo, przemyślałem wszystko i postanowiłem zaopiekować się tobą, ale mam dwa warunki. - oświadczył.
- Jakie? - spytała kobieta z powątpiewaniem na twarzy.
- Po pierwsze: Nie będziesz mi już więcej podawać tego napoju. - bardziej spytał niż poprosił. Kobieta uśmiechnęła się.
- Zgoda. A jaki jest drugi warunek? - spytała.
- Gdy nasze dziecko się urodzi oddajmy go do przytułku. - oświadczył. Tu kobieta posmutniała. Nie miała wyjścia. Jeśli chciała być z mężem musiała zrobić jak jej kazał. Po kilku minutach ciszy i słonych łzach zgodziła się na jego warunki. Nie spodziewali się jednak, że kobieta urodzi mu bliźniaki...

niedziela, 6 stycznia 2013

Rozdział 1 - Pierwsze spotkanie

Rok 1924... Chata Gauntów...
       Gdyby ktoś wszedł do małej, trzypokojowej chatki nikt by z pewnością nie zauważył kobiety szarej od brudu i kurzu, choć była ona jedyną osobą mieszkającą w domku. Mizerna kobieta przez chwilę spróbowała choć odrobinę pozbierać myśli. Ojciec i jej brat zniknęli... właściwie kiedy? Kilka dni temu? Z pewnością. A może kilka tygodni temu? Meropa nie potrafiłaby tego określić, podobnie jak nie potrafiłaby powiedzieć, co działo się z nią samą od tamtego czasu. Tak bardzo bała się, że mogą wrócić... Nie rozumiała: dlaczego odeszli? I nie martwiło ją to. Wiedziała tylko, że stało się to po wizycie jakiegoś czarodzieja z Ministerstwa Magii, który naprawił rozbity przez nią garnek. Tylko tyle pamiętała z tamtego dnia, jako że gdy tylko mogła, uciekałaby przed ojcem i bratem. I wtedy też, zamknęła się w swojej izdebce. Tylko, że kiedy z niej wyszła, nie było już nikogo z jej bliskich. Jej myśli teraz błądziły wokół młodzieńca, który mieszkał w pobliskim miasteczku po drugiej jego stronie. Nazywał się Thomas Riddle. Tom był dla niej iskrą. Iskierką życia. Lepszego życia u jego boku. To jego głos, gdy przechodził obok domu skłaniał ją, by wstawała z łóżka. To jego gromki śmiech sprawiał, że chciała być kimś lepszym, aż wreszcie - to on sprawiał, że jej życie miało jakikolwiek sens. W nieszczęśliwym, jak dotąd, życiu Meropy nastąpiły znaczące zmiany. W jej domku zapanował porządek, a z czasem też czystość. Zajęła się ogródkiem obok chatki, zadbała również o siebie. W kilka miesięcy później, jej dom był uznawany za najpiękniejszy przybytek w Little Hangleton, a ona sama... najurodziwszą w nim gospodynią.


Ta ogromna metamorfoza, miesiące starań poświęcone były dla Toma Riddle'a. Widząc, że jej dotychczasowe starania nie przynoszą pożądanego efektu Meropa uciekła się do ostatniej deski ratunku: do czarów. Nie była charłakiem, jak twierdził jej ojciec. Była jednak tak sterroryzowana psychicznie przez swą rodzinę, że jej umiejętności czarodziejskie nie mogły znaleźć ujścia. Meropa, nie posiadając różdżki nie była jednak zdolna do zawładnięcia Tomem przez zaklęcie. Stąd wziął się pomysł uwarzenia eliksiru miłosnego. Im dłużej o tym myślała, tym lepszy wydawał się jej ten pomysł. Znalazła w obecnie świeżym i pachnącym pokoju ojca jego stary podręcznik do eliksirów. Jej wybór padł na Amortencję. - "To może się udać" - pomyślała Meropa i zabrała się do roboty.

~~*~~

       Uwarzenie tego eliksiru zajęło jej kilka tygodni. Odczekała także aż Amortencja będzie silniejsza, więc czekała z miesiąc. W końcu, gdy uznała, że eliksir jest gotów do podania czekała aż jej obiekt westchnień przejedzie obok jej domu. Czekała trzy dni. Przejeżdżał karotą w kierunku miasteczka. Czekała na odpowiednią chwilę, która nadarzyła się po chwili. Jego koń zaczął kulać, a on sam widać było, że jest spragniony. Meropa wiedziała to, gdyż obserwowała uważnie ojca i wiedziała czy jest głodny czy spragniony. Postanowiła wyjść i dać mu eliksir.
- Witaj, Tom. - przystojny, dwudziestoletni mężczyzna o brązowych oczach i czarnych włosach usłyszawszy swoje imię powoli obrócił się.



Jego oczy ujrzały zgrabną, niewysoką i nieznaną mu kobietę. Jej miękkie, matowe włosy opadały gładko na smukłe ramiona. Oczy czarne jak noc o nieco niepewnym wyrazie lśniły jednak entuzjazmem. Nieco grube rysy kobiety zelżały przy łagodnym świetle zachodzącego słońca.



Nieco grube rysy kobiety zelżały przy łagodnym świetle zachodzącego słońca.
- Czy my się znamy, panienko? - spytał z powątpiewaniem, ale i ciekawością mężczyzna.
- Och, ja znam cię tylko z widzenia. Mieszkam w tym małym domku obok... - pokazała ręką na chatkę. - ...Często tędy przechodzisz, prawda? - łagodny uśmiech pojawił się na jej ustach.
- Niemożliwe! Czyżbyś to ty była ową Meropą Gaunt, córką Marvolo Gaunta? - spytał z niedowierzaniem Tom.
- Owszem... - uśmiech kobiety poszerzył się. Serce Toma podskoczyło na ten widok. - ...Może wejdziesz na filiżankę herbaty?... - spytała zapraszając go gestem ręki do swojej chatki. Młody Riddle uśmiechnął się z zadowoleniem. Wiedział, że podoba się kobietom. Także i teraz nie widział w tym nic niezwykłego. I dlatego przyjął to zaproszenie. Jednak coś było nie tak, gdyż Tom nie chciał pić herbaty tylko wpatrywał się w młodą kobietę. - ...Czemu nie pijesz herbaty? - spytała już w środku.
- Bo zastanawiam się, gdzie jest panienki ojciec? - odparł rozglądając się po izbie.
- Och, wyjechał w ważnej sprawie i pewnie długo nie wróci. - wyjaśniła wymijająco.
- Hm, rozumiem. Wie, panienka, jesteś bardzo ładna i mi się panienka podoba. - powiedział prosto z mostu. Kobietę aż zatkało i się uśmiechnęła szeroko.
- Naprawdę? - spytała z niedowierzaniem, gdyż zauważyła, że mężczyzna wcześniej upił mały łyk herbaty i spojrzał na nią.
- Tak. - odparł.
- Och, to miłe z twojej strony. Tom, chcę ci coś powiedzieć. Ja też cię bardzo lubię, a nawet... kocham i chciałabym... być twoją żoną. - powiedziała nieśmiało. Młodzieńca zaskoczyła ta wiadomość. Przyglądał się kobiecie bardzo intensywnie.
- Rozumiem. To bardzo miłe. Sądzę jednak, że powinniśmy się najpierw poznać, a potem będziemy myśleć o przyszłości. - oświadczył. Meropa nieco zawiedziona skinęła głową.
Tak więc Tom codziennie przychodził w tajemnicy do Meropy Gaunt, a ona potajemnie i w małych ilościach na początek, podawała mu eliksir miłosny.